Zdaje mi się (a nawet jestem co do tego stuprocentowo pewna), że wiele razy pisałam o poprawianiu jakości kłusa, mam jednak wrażenie, że wszystko to było zbyt ogólnikowe żebyście mogli cokolwiek z tego wynieść. Dzisiaj wracam więc z tematem, tym razem trochę bardziej konkretnie. A więc do dzieła!
Nie muszę chyba mówić, że taki poprawiony kłus jest bardzo fajny, wygodny, a do tego prześlicznie wygląda, można za niego dostać ładne noty na zawodach i każdy jeździec (o koniu nie mówiąc) o nim śni i marzy; chyba lepiej byłoby powiedzieć jednak czym taki kłus jest - bo zdaje się, że niewiele wtajemniczonych ma o tym blade choćby pojęcie.
Często w internecie słyszy się definicje dobrego kłusa. Na pewno wiele razy trafiliście na obrazki przedstawiające końskie nogi ułożone pod takim kątem a nie innym, wiecie więc na pewno o co mi chodzi. Ja w tym poście kwestię wymachu, wykroku et cetrera - pozwólcie - pominę - a dobry kłus zawrę w swojej definicji, która tak czy tak zawiera w sobie wszystko to, co ważne (a przynajmniej mam taką nadzieję).
Dobry kłus to kłus w rozluźnieniu i do przodu.
Koniec. Na tym mogłabym zupełnie poprzestać, ale nie poprzestanę z jednego prostego powodu - i ta definicja mogłaby zostać źle zrozumiana.
Co oznacza więc kłus w rozluźnieniu i do przodu, poza oczywistym faktem, że jest to kłus poprawny? Albo inaczej - jak go osiągnąć?
Strasznie ciężko zacząć od opisania jednego elementu - bo rozluźnienie i ruch do przodu to dwa elementy, które ściśle od siebie zależą.
Jeździec prosząc o dobry kłus z jednej strony powinien dbać o ruch konia naprzód - tak, żeby koń nie ślamazarzył się, ale zamiast tego biegł energicznie, z drugiej strony poprzez delikatną rękę powinien dać mu trochę więcej luzu na wodzy, żeby tym samym zachęcić go do większego rozluźnienia. Wiem, że nadal może wydawać się to niezrozumiałe, więc tłumaczę jeszcze dokładniej.
Żeby zaprosić konia do ruch naprzód potrzeba łydek. Takich łydek, które zadziałają jak bat - dwa razy rytmicznie uderzą o bok konia po czym poprzestaną i "popatrzą" na reakcję. Jeżeli doda to zwierzęciu energicznego kopa i spowoduje, że zacznie ruszać się żwawo do przodu, znaczy że obecny cel został osiągnięty. Jeśli nie - można się wspomóc rytmicznym batem. Rytmicznym czyli szybkim, nie zbyt lekkim (o czym już pisałam); takim żeby zadziałał.
Zobaczcie na tego konia (w galopie) - jaki ruch do przodu, jaka energia :)
Co do rozuźnienia - często proponuję, żeby jeździec zaprosił konia do lekkiego obniżenia szyi (będąc na kontakcie leciutko popuszcza wodze, a koń nie tracąc kontaktu podąża za ręką). Nie proponuję tego, bo uważam że pozycja z nosem w dole jest świetna (choć może taka i jest, nie przeczę) - lecz dlatego, że ruch oddawania wodzy powoduje, że jeździec daje koniowi swobodę, działa wodzą do przodu a nie do tyłu; to z kole jest bardzo ważne w kwestii rozluźnienia.
Sam zresztą energiczny ruch do przodu bez wodzy lub na bardzo długich wodzach jest dobry, bo często powoduje że koń rozluźnia się i rozciąga w ten poprawny sposób. Także to też bardzo zachęcam. Potem (wciąż pamiętając, że wodzami działamy do przodu nie do tyłu) bierzemy wodze do łapek i jedziemy poprawionym już chodem.
Malwina
Ps. Czuję, że słowa zaczynają mi się mieszać, ale na usprawiedliwienie dodam, że cały weekend zajmowałam się dzieciakami w stajni ("awansowałam" na kogoś w rodzaju instruktora) i... nie chcecie sobie wyobrażać jaka jestem zmęczona. Miłego dnia i dobrego tygodnia!