Ostatnio zdałam sobie sprawę, że pisząc o trudnych koniach wspominam tylko o tych młodych, nerwowych. Nie zajmuję się wcale zwierzętami ekstremalnie "do pchania", tymi które w stopniu całkowitym ignorują polecenia jeźdźca.
Kiedyś nie znosiłam na nich jeździć, zresztą nawet teraz dosiadanie niesłuchających się bestii do najprzyjemniejszych zadań dla mnie nie należy. Nie umiałam zapanować nad owym wrednym tworem natury, który pode mną jeździł sobie jak chciał. Miał jegomość koń ochotę stać w miejscu? Stał. I bynajmniej łydki Malwiny wcale go do powyższego nie zniechęcały.
Ostatnio do naszej stajni dotarło parę nowych zwierząt. Jeden z nich, młody siwek, pierwotnie przeznaczony był do szkółki. Jednakże liczne problemy z jego osobą przekreśliły powyższe plany. Aktualnie staramy się doprowadzić go na prostą, metaforycznie okiełznać tak by w przyszłości najmłodsi jeźdźcy mogli delektować się chwilami na jego (niespokojnym) grzbiecie. Bo trzeba wiedzieć, że ruch to wałach ma cudny.
Dosiadanie go jest dla mnie źródłem licznych inspiracji, w tym poście zamierzam się z Wami podzielić radami dotyczącymi pracą z końmi buntowniczymi - buntowniczymi dla samego faktu buntowania się.
Zacznijmy od tego, że koń musi wiedzieć, że to człowiek jest alfą. Nie możemy pozwalać na to, żeby zwierzę jeździło sobie gdzie tylko zechce. Jeśli stoimy i chcemy zakłusować, a zwierzę nic nie robi sobie z naszych pomocy, musimy pokazać mu, że takie zachowanie nie ujdzie bez kary. Powinniśmy użyć bata, sęk tkwi w tym, żeby zrobić to prawdłowo.
Obserwując początkujących jeźdźców bardzo często widzę pewnien schemat. Adepci dodają łydki (kopanie i te sprawy), ciągną za wodze i smyrają bok konia palcatem: wszystko w tym samym czasie. Na raz i chaotycznie.
Jeśli chcesz dodać bata, uspokój się psychicznie. Trzymaj łydki przyłożone do boku konia (nie majtaj nimi na wszystkie cztery strony świata), skróć wodze, nieco odchyl się do tyłu. Bata użyj raz, a mocno. Przyłóż go "u góry" boku zadu.
Konie różnie reagują na działanie bata, czesto bardzo gwałtownie. W takim przypadku nie należy w żadnym razie zwierzęcia karać. Skoro palcatem prosiło się go o przyspieszenie, gwałtowne wejście w galop jest - bądź co bądź - spełnieniem tej prośby. Najlepiej pozwolić zwierzęciu na parę kroków wyższego chodu, po czym zwolnić konia wyjeżdżając koło lub woltę.
Gdy będziesz jechać wyższym chodem, musisz pilnować by zwierzę nie przeszło Ci znowu do stępa. Grunt to dodawać łydki za każdym razem, gdy poczujesz że zwierzę zwalnia. Można pozwolić sobie na krótką jazdę energicznym kłusem na luźnej wodzy (o ile koń na to pozwala, czasami są takie co pilnować trzeba je cały czas).
Jeśli chcesz wyjechać koło lub zrobić jaką kolwiek inną figurę na ujeżdżalni, musisz ją wyjechać. Nie pozwól by zamiast w prawo skręcić w lewo. Łydkami (w ostateczności batem) pilnuj energicznego tempa, wygnij nimi konia. Jeśli tylko poczujesz że zwalnia, dodaj pomoce przyspieszające. Takiego buntownika trzeba cały czas trzymać pod kontrolą, stawiać na swoim.
Bardzo częstą sytuacją (mi zdarzyła się wielokrotnie, na różnych koniach) jest cofanie i zwroty na zadzie (kręcenie się dookoła własnej osi). W takich przypadkach zwykle daję stanowczą łydkę. Rzadko zdarza się, że zwierzę się nie posłucha, w ostateczności używam bata. Ale NIGDY nie szarpię konia.
I ostatnia rzecz, dość nieoczywista. Trener. Człowiek który nas obserwuje, podczas treningu z takim koniem jest po prostu niezbędny. Musi to być osoba doświadczona, która wie kiedy należy konia "przycisnąć", a kiedy odpuścić. Patrzę na siebie. Czasem, ze zwyczajnego zmęczenia, mam ochotę wszystko, potocznie mówiąc, olać. Pozwalam zwierzeciu skręcić kiedy tylko ono zechce i wtedy... moja trenerka wkracza do akcji. Zwraca mi uwagę, każe wykonać konkretne ćwiczenie. Jej stanowczość sprawia, że nie jestem w stanie powiedzieć "nie". Mówię Wam, a jestem tego więcej niż pewna, sama siebie nie męczyłabym się tak świetnie, jak ona to robi (jest w tym niezastąpiona). Tu nie chodzi tylko o dawanie porad, ale kontrolowanie naszych poczynań. W ostateczności, lepiej jeździć pod okiem znajomej niż "na samopas".
Przy pracy z trudnymi końmi nie wolno się bać. Wiadomo, że w reakcji na stanowczość koń może zachować się źle (wierzganie i takie tam), ale w żadnym razie obawa przed tym nie może sprawić, że będziemy traktować zwierzę lajtowo. Jeśli ktoś boi się tego, wie że nie rady, powinien po prostu poczekać. Na wszystko jest przeciez czas. Jeździectwo to sport na całe życie.
Bardzo częstą sytuacją (mi zdarzyła się wielokrotnie, na różnych koniach) jest cofanie i zwroty na zadzie (kręcenie się dookoła własnej osi). W takich przypadkach zwykle daję stanowczą łydkę. Rzadko zdarza się, że zwierzę się nie posłucha, w ostateczności używam bata. Ale NIGDY nie szarpię konia.
I ostatnia rzecz, dość nieoczywista. Trener. Człowiek który nas obserwuje, podczas treningu z takim koniem jest po prostu niezbędny. Musi to być osoba doświadczona, która wie kiedy należy konia "przycisnąć", a kiedy odpuścić. Patrzę na siebie. Czasem, ze zwyczajnego zmęczenia, mam ochotę wszystko, potocznie mówiąc, olać. Pozwalam zwierzeciu skręcić kiedy tylko ono zechce i wtedy... moja trenerka wkracza do akcji. Zwraca mi uwagę, każe wykonać konkretne ćwiczenie. Jej stanowczość sprawia, że nie jestem w stanie powiedzieć "nie". Mówię Wam, a jestem tego więcej niż pewna, sama siebie nie męczyłabym się tak świetnie, jak ona to robi (jest w tym niezastąpiona). Tu nie chodzi tylko o dawanie porad, ale kontrolowanie naszych poczynań. W ostateczności, lepiej jeździć pod okiem znajomej niż "na samopas".
Przy pracy z trudnymi końmi nie wolno się bać. Wiadomo, że w reakcji na stanowczość koń może zachować się źle (wierzganie i takie tam), ale w żadnym razie obawa przed tym nie może sprawić, że będziemy traktować zwierzę lajtowo. Jeśli ktoś boi się tego, wie że nie rady, powinien po prostu poczekać. Na wszystko jest przeciez czas. Jeździectwo to sport na całe życie.
Malwina