O wyginaniu konia pisałam już nie raz i nie raz tłumaczyłam Wam jak dokonać niemożliwego, potocznie zwanego poprawnie wyjechanym zakrętem. Tutaj, broń Boże, nie zamierzam się powtarzać, a jedynie przedstawić Wam pewną, związaną z tym co powyższe, historię.
Kiedyś nie umiałam jeździć konno inaczej niż szarpiąc za wodze. Nie zrozumcie mnie źle, dobrze zdawałam sobie sprawę ze swoich błędów. W teorii wiedziałam co i jak z tymi łydkami trzeba robić, problem pojawiał się jak siadałam na konia. Jedna próba, nie wyszło, wracam do ciągnięcia za wodze.
Może i tak jeździłabym sobie do końca swych dni, gdyby nie zupełnie niepozorny nakrapiany wałach, na którym przyszło mi jeździć.
Koń ruszał się jak marzenie. Dumnie, sprężyście i energicznie, jak na takiego przystojniaka jak on przystało. Problem pojawił się dopiero gdy przyszło mi zademonstrować mu swe zdolności wyginania. Nawet jeśli zrozumiał pomoce przeze mnie użyte, z pobłażliwością je zignorował.
Im bardziej ciągnęłam za wewnętrzną wodzę, tym bardziej on zginał swoją szyję. Idąc wciąż do przodu, jakgdyby ktoś miał wątpliwości. Po chwili takiej przepychanki młoda Malwinka zdała sobie sprawę, że to do niczego nie prowadzi i doszła do wniosku, że... no właśnie, do jakiego wniosku doszłam?
Wyjście z sytuacji
Najchętniej napisałabym teraz, że owego dnia doznałam ogromnego przejaśnienia i w jednej sekundzie zrozumiałam wszystko. Nie, takie rzeczy się nie zdarzają. Nie w jeździectwie. Nie u mnie. Potrzebowałam uruchomienia wszystkich szarych komórek, rozgrzania neuronów do czerowności (tak, tak, procesor mam wolny), aż wreszcie doznałam bynajmniej niespektakularnego "eureka", które jednak doprowadziło mnie do tego, o czym piszę Wam teraz.
Zaczęłam od lekkiego pociągnięcia za zewnętrzą wodzę, tak żeby "sprowadzić pysk na prostą", żeby szyja przestała być zgięta, a nos nie dotykał mojego kolana (może aż tak dramatycznie nie było).
Potem przypomniała mi się "święta" zasada przez lata wbijana mi do głowy poprzez wszelkie podręczniki opisujące szeroko rozumiane pojęcie dresażu, a mianowicie to, że żeby wygiąć konia, trzeba użyć wewnętrznej łydki.
Co zrobiłam? Zaczęłam stukać wewnętrzną łydką w bok konia, tak żeby ten się wygiął. No i faktycznie, powoli coś się zaczęło ruszać. Sprawa wyglądała jednak tak, że koń mimo tego, że był ładnie wygięty, ciągle poruszał się do przodu, a nie "po linii skrętu".
Pomyślałam sobie, że użyję bioder. To, co zaczęłam robić było bardzo karykaluralne i przesadzone, chodziło mi jednak o jakąkolwiek reakcję ze strony konia.
W jeździectwie bardzo często podaje się instrukcje dotyczące ruchów, które nasze biodra wykonywać mają. Problem jest tylko taki, że pomoce, których rzekomo mamy użyć bardzo często wydają się nieintuicyjne. Mówią nam, że mamy coś przycisnąć, coś ścisnąć, ale prawda jest taka, że jedynie co nam się ciśnie to na usta pytanie: "Po co to wszystko? Jak to ma działać?".
Ja postanowiłam zrobić to po swojemu. Postanowiłam, że biodrami "przesunę" konia w bok (jak już mówiłam, moje skręty z początku były karykaturą). Zachowywałam się na koniu mniej więcej tak, jakbym stała na jedej nodze (na tej wewnętrznej, mocno oparta na strzemieniu) i niechcąc zmieniać w żaden sposób pozycji tejże nogi, skręcić swoje biodra o 90 stopni. Możecie wypróbować na ziemi.
Przy tym wszystkim dawałam łydkę, żeby koń szedł wciąż do przodu.
Moja pierwsza próba wyglądała więc tak: daję łydki, ciągnę za zewnętrzną wodzę, "skręcam" konia biodrami (zupełnie tak, jakbym siedziała na krześle na kółkach i chciała je obrócić; jakbym chciała biodrami obrócić zwierzę).
Potem zastanowiłam się, czy tak mocne i karykaturalne pomoce są konieczne. Co by było, gdybym to samo wykonała lżej ciągnąć za wodze, dając nieco słabszą łydkę oraz subtelniej "skręcając" biodrami? Spróbowałam i zadziałało. Spróbowałam jeszcze lżejszych pomocy... i też zadziałało.
Jeśli masz problemy ze skręcaniem, proponuję Tobie to ćwiczenie. Chwyć wodze za ich końcówkę (na dobrą sprawę, nawet ciągnięcie za zewnętrzną wodzę nie jest potrzebne). Dając wciąż łydkę, spróbuj skręcić konia biodrami. Najpierw możesz robić to karykaturalnie, byleby koń Cię zrozumiał. Załapiesz w czym rzecz i będziesz mógł zredukować pomoce do słabszych.
Malwina
Zaczęłam od lekkiego pociągnięcia za zewnętrzą wodzę, tak żeby "sprowadzić pysk na prostą", żeby szyja przestała być zgięta, a nos nie dotykał mojego kolana (może aż tak dramatycznie nie było).
Potem przypomniała mi się "święta" zasada przez lata wbijana mi do głowy poprzez wszelkie podręczniki opisujące szeroko rozumiane pojęcie dresażu, a mianowicie to, że żeby wygiąć konia, trzeba użyć wewnętrznej łydki.
Co zrobiłam? Zaczęłam stukać wewnętrzną łydką w bok konia, tak żeby ten się wygiął. No i faktycznie, powoli coś się zaczęło ruszać. Sprawa wyglądała jednak tak, że koń mimo tego, że był ładnie wygięty, ciągle poruszał się do przodu, a nie "po linii skrętu".
Pomyślałam sobie, że użyję bioder. To, co zaczęłam robić było bardzo karykaluralne i przesadzone, chodziło mi jednak o jakąkolwiek reakcję ze strony konia.
W jeździectwie bardzo często podaje się instrukcje dotyczące ruchów, które nasze biodra wykonywać mają. Problem jest tylko taki, że pomoce, których rzekomo mamy użyć bardzo często wydają się nieintuicyjne. Mówią nam, że mamy coś przycisnąć, coś ścisnąć, ale prawda jest taka, że jedynie co nam się ciśnie to na usta pytanie: "Po co to wszystko? Jak to ma działać?".
Ja postanowiłam zrobić to po swojemu. Postanowiłam, że biodrami "przesunę" konia w bok (jak już mówiłam, moje skręty z początku były karykaturą). Zachowywałam się na koniu mniej więcej tak, jakbym stała na jedej nodze (na tej wewnętrznej, mocno oparta na strzemieniu) i niechcąc zmieniać w żaden sposób pozycji tejże nogi, skręcić swoje biodra o 90 stopni. Możecie wypróbować na ziemi.
Przy tym wszystkim dawałam łydkę, żeby koń szedł wciąż do przodu.
Moja pierwsza próba wyglądała więc tak: daję łydki, ciągnę za zewnętrzną wodzę, "skręcam" konia biodrami (zupełnie tak, jakbym siedziała na krześle na kółkach i chciała je obrócić; jakbym chciała biodrami obrócić zwierzę).
Potem zastanowiłam się, czy tak mocne i karykaturalne pomoce są konieczne. Co by było, gdybym to samo wykonała lżej ciągnąć za wodze, dając nieco słabszą łydkę oraz subtelniej "skręcając" biodrami? Spróbowałam i zadziałało. Spróbowałam jeszcze lżejszych pomocy... i też zadziałało.
Jeśli masz problemy ze skręcaniem, proponuję Tobie to ćwiczenie. Chwyć wodze za ich końcówkę (na dobrą sprawę, nawet ciągnięcie za zewnętrzną wodzę nie jest potrzebne). Dając wciąż łydkę, spróbuj skręcić konia biodrami. Najpierw możesz robić to karykaturalnie, byleby koń Cię zrozumiał. Załapiesz w czym rzecz i będziesz mógł zredukować pomoce do słabszych.
Malwina