Każdy jeździec choć raz w swoim życiu musiał pracować z koniem bynajmniej nieprzychylnie do niego nastawionym. Zwierzęciem, które kuliło uszy na sam jego widok, nieustannie łypiąc groźnym okiem. Kopanie, gryzienie, uciekanie - to chleb powszedni pracy z trudnymi końmi, z którymi my, jeźdźcy, chcąc nie chcąc musimy sobie dawać radę. JAK?
Ten post będzie się nieco różnił od innych. Przedstawię Wam sytuacje, których doświadczyłam na własnej skórze oraz rozwiązania, które w tych przypadkach pozowliły mi na okiełznanie (w sensie metaforycznym jak i dosłownym) zwierzęcia.
1. Koń płochliwy
Swojego czasu jeździłam na bardzo wrażliewj klaczy, Lunie. Problemy, jak to zwykle bywa, rozpoczęły się od zaraz. Jeszcze nie założyłam kanatra, a już Lunka łypała na mnie groźnym okiem, dając wyraźny upust niechęci do mojej skromnej osoby. Cyrk zaczął się, gdy po uprzednim przywiązaniu klaczy chwyciłam za szczotkę i śmiałam dotknąć nią jej szyi. Luna w jednej chwili skuliła uszy, groźnie tupiąc przy tym nogą. Dalsze manewry nie przeszły: zwierzę zaczęło się rzucać na wszystkie strony i mało, a by mnie doszczętnie nie stratowało.
Musiałam przerwać czyszczenie i w tym momencie zagrania rodem z karate również przestały być kontynuowane. Spędziłyśmy parę minut na totalnym nic nie robieniu, Lunka obrzuciła mnie nieufnym spojrzeniem i wtedy też mnie olśniło. Patrząc na to jak cała drży (zupełnie jak mała sarenka) doszło do mnie, że przecież ona może czuć się przeze mnie osaczona.
Niewiele myśląc odwiązałam ją i w jednej ręce trzymając końcówkę uwiązu, a w drugiej szczotkę, zabrałam się za czynienie honorów. Nie zrozumcie mnie źle: Lunka nie stała się w jednej chwili uroczym barankiem, ale uspokoiła się do tego stopnia, że bez uszczerbku na zdrowiu dało się ją dalej oporządzić. Co prawda, co dziesięć sekund trzeba było zaprzestawać czyszczenie, dać jej cały sprzęt do obwąchania, zrobić ustępowanie od nacisku na zadzie i wiele innych, ale jedak końcowo się udało. To najważniejsze.
Malwina
C.D.N.