środa, 30 sierpnia 2017

Nie jak z bajki - czyli o mnie


Miałam nadzieję, że nigdy nie najdzie ten moment, ale jak widać - nadszedł. Coraz częściej zwracacie mi uwagę, że w ogóle nie piszę o sobie i chcąc nie chcąc muszę przyznać Wam rację. Powinnam choćby wspomnieć o tym jak doszłam w jeździectwie do tego czego doszłam. Nie zrozummy się źle - nie odnoszę spektakularnych sukcesów rangi międzynarodowej, a moja jeździecka droga nie była usłana różami. Jak więc było? 

Zacznę od prozaicznego - kim jestem

Chyba najbardziej charakterystyczną cechą mnie jest to, że jestem niska. Lubię żartować, że natura przystopowała przy upragnionym metr sześćdziesiąt, bo całą swoją energię wykorzystała na tworzenie intelektu. Jest to oczywiście jedynie złudne marzenie niemające żadnego potwierdzenia w prawdziwym życiu. Jestem przecież blondynką. I to z serii tych naturalnych, o których powstało tyle uszczypliwych dowcipów.

Należę do tego typu osób, które zawsze zwracają na siebie uwagę, szczególnie gdy chcą przejść niezauważone. Zawsze się o coś potknę, kichnę, roześmieję - i naraz spojrzenia wszystkich ludzi w promieniu 5 kilometrów kierują się na mnie. Zwykle mogę doczytać się w nich całej gamy emocji - począwszy od rozbawienia, a na zażenowaniu kończąc. 



Kiedyś inni ludzie bardzo mnie peszyli, a wszyscy myśleli że taka nieśmiałość zostanie mi na zawsze. Cóż, mylili się.  Ostatnio zupełnie obca osoba podeszła do mnie, by powiedzieć że mam uroczy śmiech. Zamieniliśmy parę słów i tak zyskałam kolejnego przyjaciela.

Taka właśnie jestem. 


Zaczęłam jeździć konno bardzo dawno temu, tak dawno że już sama nie pamiętam kiedy. Przestałam liczyć, choć z początku robiłam to bardzo zaciekle, zapewne chcąc dodać sobie "doświadczenia". Dopiero później zdałam sobie sprawę, że cyferki i doświadczenie nie zawsze idą ze sobą w parze. Byłam jednak innego zdania, a wszystkie porażki były dla mnie podwójnie irytujące. Inny fakt jest taki, że wcale nie mało tych porażek miałam. 

Początki były dla mnie bardzo trudne. Przede wszystkim, bałam się koni. Tak panicznie, że na sam widok zwierzęcia poruszającego głową z piskiem uciekałam z boksu. Tę "traumatyczną" część mojej historii próbuję usilnie wymazać ze swojej pamięci, jednak ku mojej zgrozie stała się ona często powtarzaną anegdotą. "Malwino, a pamiętasz..." jest dla mnie sygnałem ostrzegawczym by jak najszybciej się ulotnić.



Nie lubię wspominać swoich początków, bo szło mi bardzo opornie. Potrzebowałam wielu godzin i jeszcze więcej zachęty by załapać najprostsze ćwiczenia. Poza moim pierwszym instruktorem, żaden tego nie rozumiał. Zdaje się, że większość z nich traktowała mnie jako osobę niekompetentną. 

"Treningi" ze mną to był czas żeby zjeść kanapkę, zadzwonić do przyjaciela, raz czy dwa rzucić "zmiana nogi" i odebrać należną kwotę. Bliscy z kolei traktowali konie jako chwilową fanaberię, więc w tym trudnym dla mnie okresie byłam skazana sama na siebie.



To z kolei skłoniło mnie do eksperymentowania. Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę co przynosi korzyść, a co nie. Moja ówczesna trenerka pozwalała mi robić na maneżu co tylko chciałam. Tak właśnie (metodą prób i błędów) nauczyłam się cofania i początków chodów bocznych (zwróćcie uwagę na słowo: początków). Dopiero później zdałam sobie sprawę, że relacja koń-jeździec i poprawny dosiad są ważniejsze od figur.

Popełniłam mnóstwo błędów, a każde rozwiązanie problemu jeszcze bardziej oddalało mnie od poczucia pewności że coś umiem. Byłam sobą załamana. Mimo uczenia się u wielu ludzi, żaden nie był dla mnie odpowiedni. Bałam się, że to we mnie coś jest nie tak.

Pominę tu część mojej jeździeckiej historii - na opisywanie wszystkich moich trenerów brakuje tu miejsca, a o tym jak zrezygnowałam z jeździectwa pisać nie chcę. Zresztą - nie ma o czym.



Kiedyś w stajni w której jeździłam odbyły się zawody. Nie żadne liczące się - ot, zwykła zabawa. Wszyscy jeźdźcy mogli wziąć udział, i ja, popchana impulsem a może zwykłą żądzą wygrywania (potem okazało się że nie oceniali Cię pod kątem tego jak poszło innym), zdecydowałam się wziąć udział.

Ze swojego "przejazdu" nie pamiętam już niczego. Gdy skończyłam, pani sędzia podeszła do mnie. Nie powiedziała mi zbyt wiele. Jedynie: "jeździsz bardzo lekko, to duża zaleta". Wtedy po raz pierwszy ktoś mnie docenił. Poczułam się szczęśliwa jak nigdy, dostałam motywacyjnego kopa by iść dalej. 

Na treningach dawałam z siebie 100%, co chwilę pytałam się instruktorki czy dobrze siedzę. Może i irytowało ją to, ale bądź co bądź była 
moją instruktorką. Jej zadaniem było pomagać mi. 


Po roku zapragnęłam brać udział w zawodach. Instruktorka spytała się mnie czy wiem ilu to formalności wymaga. Nie wiedziałam. Licencja dotarła do mnie na parę dni  przed startem, ale najważniejsze że dotarła.

Pierwsze zawody były porażką. W trzech słowach: spłoszenie, pomylenie trasy, przedostatnie miejsce. Ta porażka nie była jednak pierwszą, a ostatnią. Końcem początku - tak właśnie chciałam ją potraktować.

Sporo czasu minęło od tych pierwszych zawodów, nagle wszystko się pozmieniało. Przestałam już dawno być jeździecką niezdarą, zyskałam tytuł Tej Co Radzi Sobie Z Każdym Koniem. W ostatnim czasie pracuję z młodymi podrostkami, bo moja aktualna stajnia inwestuje w maluchy. Coraz mniej ważne są dla mnie wyniki, a skupiam się na tym by czerpać przyjemność z każdej chwili spędzonej ze zwierzęciem. 


Moje obecne trenerki wiele mnie nauczyły, choć sądzę że nasza współpraca dobiega końca. Po raz kolejny zmieniam nauczyciela, ale liczę na to że będzie to kolejny dobry wybór. Decyduję się na ten krok bo widzę, że zaczęłam stawać w miejscu. Latem spotkałam wielu dobrych jeźdźców i wspólnie stwierdziliśmy że tak będzie dla mnie najlepiej.

Nie wiem, co mi konie przyniosą następnego dnia - wystarczy mi, że będą przy mnie, jak zawsze gotowe by połaskotać mnie nosem w czasie najgorszego załamania. 

Bo tak na prawdę nigdy nie byłam sama, zawsze przy mnie był koń. Żałuję jak późno to odkryłam.

Malwina

PS. Każdy z nas ma jakąś historię, a przekonuje się o tym dopiero kiedy zaczyna ją opowiadać. Pisząc pierwsze zdania tego postu myślałam tylko o tym, czy dam radę napisać o sobie choćby akapit. Teraz mam ich przed sobą 20, a i tak miejscami mocno skracałam.

Zapraszam Cię do opisania swojej historii - nie musisz zaraz upubliczniać jej (chociaż byłoby mi niezmiernie miło usłyszeć parę słów o Tobie). Jeśli Twoje jeździectwo nie jest jak z bajki, poczekaj. Happy end nadejdzie!

Copyright © 2014 JAK LEPIEJ JEŹDZIĆ KONNO? , Blogger
Wypasiony Katalog Stron