Tak, wiem, ludzi nie powinno się wrzucać do jednego wora (przynajmniej nie wszystkich), no ale kurczę chyba przyznacie sami, że czasem naprawdę warto. Jak teraz.
Nie wiem jak Was, ale mnie zawsze ogromnie zastanawiało kim jest ten tajemniczy jeździec idealny, abstrahując oczywiście od faktu, że nie istnieje. W odpowiedzi zwykle słyszałam, że każdy człowiek jest idealny na swój sposób, a tak a propos to że jak tak mi się nudzi to mogę pozamiatać stajnię, bo brudno tu strasznie. Te wzmianki o czyszczeniu stajni wcale mnie jednak nie zniechęciły (tylko ja uważam, że to relaksujące zajęcie?), a dzisiaj zamierzam rozłożyć fenomen idealnego jeźdźca na czynniki pierwsze.
Wydaje mi się, że każdy człowiek w gruncie rzeczy chce być dobry w tym co robi, czymkolwiek ta owa rzecz mogłaby być. Może inaczej: mało kto z premedytacją decyduje się na to, żeby w czymś na czym mu zależy, być kiepskim. Że tak się dzieje, to jasne, to wystarczy spojrzeć chociażby na mnie, ale chyba przyznacie sami, że nie dzieje się tak z niczyjego wyboru. "A będę sobie dzisiaj złym jeźdźcem" mogłoby wystąpić w jakiejś marnej farsie, ale w prawdziwym życiu to tak się raczej nie dzieje.
Myślę, że każdy jeździec - przynajmniej na poziomie podświadomości - ma w swojej głowie jakieś wyobrażenie tego, kim idealny jeździec powinien być. Ktoś sobie myśli, że jeździec idealny to taki milutki przyjaciel, ktoś inny że to surowy nauczyciel, a jeszcze ktoś inny widzi jeźdźca idealnego jako spokojnego cowboya. I mam takie wrażenie, że ludzie lubią dążyć do tych swoich ideałów, lubią myśleć, że idą w dobrym kierunku i bardzo nie lubią, gdy się ktoś z nimi nie zgadza.
W tym poście w żaden sposób nie zamierzam mówić kto ma rację: zwolennicy bycia miłym czy surowym. Po pierwsze, nie znam się. Po drugie, jest sprawa dużo ważniejsza, a o niej właśnie jest mój post.
Tam... tam... tam...
Tą arcy-ważną sprawą jest właśnie szacunek. O słowie szacunek, w zależności od tego kim jesteś, mogłeś pomyśleć sobie zasadniczo na dwa sposoby. Albo pomyślałeś o tym, że to ty masz konia szanować (witaj, naturalsie) albo, że to koń ma szanować ciebie (witaj, klasyku). W rzeczywistości w szacunku chodzi o to, że powinien być obu-stronny. Ja szanuję ciebie, ty szanujesz mnie i nie ma sensu zastanawiać się co jest ważniejsze - czy to, żebym ja szanowała ciebie, czy to żebyś ty szanował mnie. Po prostu - szacunek, który nie jest jednakowy względem obu stron, nie jest szacunkiem.
I myślę, że chodzi właśnie o to, żebyśmy my szanowali konia, a on nas. Szacunek prowadzi w końcu i do spokoju, i do cierpliwości, i do zrozumienia, i do zdrowego rozsądku i jeszcze wielu innych atutów, które z byciem jeźdźcem idealnym kojarzymy.
Bo myślę, że jeździec idealny wcale nie musi być taki idealny. Nie musi - obudzony w środku nocy - recytować z pamięci podręczników Monty Robertsa ani posiadać całego zbioru bialutkich rękawiczek. Co więcej - myślę, że nie musi być nawet nieomylny, w końcu wątpię żeby nieomylność cokolwiek konia obchodziła.
Ale kochani, mam do Was jedną prośbę. Przy tym całym szacunku do koni nie zapominajmy o szacunku do siebie nawzajem. Do ludzi. Nie zapominajmy o szacunku i o tym, że powinien być obustronny.
Malwina
Wydaje mi się, że każdy człowiek w gruncie rzeczy chce być dobry w tym co robi, czymkolwiek ta owa rzecz mogłaby być. Może inaczej: mało kto z premedytacją decyduje się na to, żeby w czymś na czym mu zależy, być kiepskim. Że tak się dzieje, to jasne, to wystarczy spojrzeć chociażby na mnie, ale chyba przyznacie sami, że nie dzieje się tak z niczyjego wyboru. "A będę sobie dzisiaj złym jeźdźcem" mogłoby wystąpić w jakiejś marnej farsie, ale w prawdziwym życiu to tak się raczej nie dzieje.
Myślę, że każdy jeździec - przynajmniej na poziomie podświadomości - ma w swojej głowie jakieś wyobrażenie tego, kim idealny jeździec powinien być. Ktoś sobie myśli, że jeździec idealny to taki milutki przyjaciel, ktoś inny że to surowy nauczyciel, a jeszcze ktoś inny widzi jeźdźca idealnego jako spokojnego cowboya. I mam takie wrażenie, że ludzie lubią dążyć do tych swoich ideałów, lubią myśleć, że idą w dobrym kierunku i bardzo nie lubią, gdy się ktoś z nimi nie zgadza.
W tym poście w żaden sposób nie zamierzam mówić kto ma rację: zwolennicy bycia miłym czy surowym. Po pierwsze, nie znam się. Po drugie, jest sprawa dużo ważniejsza, a o niej właśnie jest mój post.
Tam... tam... tam...
Tą arcy-ważną sprawą jest właśnie szacunek. O słowie szacunek, w zależności od tego kim jesteś, mogłeś pomyśleć sobie zasadniczo na dwa sposoby. Albo pomyślałeś o tym, że to ty masz konia szanować (witaj, naturalsie) albo, że to koń ma szanować ciebie (witaj, klasyku). W rzeczywistości w szacunku chodzi o to, że powinien być obu-stronny. Ja szanuję ciebie, ty szanujesz mnie i nie ma sensu zastanawiać się co jest ważniejsze - czy to, żebym ja szanowała ciebie, czy to żebyś ty szanował mnie. Po prostu - szacunek, który nie jest jednakowy względem obu stron, nie jest szacunkiem.
I myślę, że chodzi właśnie o to, żebyśmy my szanowali konia, a on nas. Szacunek prowadzi w końcu i do spokoju, i do cierpliwości, i do zrozumienia, i do zdrowego rozsądku i jeszcze wielu innych atutów, które z byciem jeźdźcem idealnym kojarzymy.
Bo myślę, że jeździec idealny wcale nie musi być taki idealny. Nie musi - obudzony w środku nocy - recytować z pamięci podręczników Monty Robertsa ani posiadać całego zbioru bialutkich rękawiczek. Co więcej - myślę, że nie musi być nawet nieomylny, w końcu wątpię żeby nieomylność cokolwiek konia obchodziła.
Ale kochani, mam do Was jedną prośbę. Przy tym całym szacunku do koni nie zapominajmy o szacunku do siebie nawzajem. Do ludzi. Nie zapominajmy o szacunku i o tym, że powinien być obustronny.
Malwina