wtorek, 28 lutego 2017

Jeździeckie przemyślenia


Od małego uczą nas, żebyśmy się na koniu nie ruszali. Rączki, nóżki przy sobie, plecy proste niczym struna, a biodra nieruchome. Nasz dosiad wpisują w prostokąty, kwadraty, odcinki i Bóg wie co jeszcze (lepiej zdaje się nie wiedzieć). 

A ja - od dziecka patrząca na geometrię wilkiem - stosując się do tych rad czułam się jak pingwin, który połknął kij. Im bardziej starałam się, im bardziej chciałam się dostosować do tych wątpliwych dla mnie prawd, tym bardziej cała się "rozlatywałam". Łydki szły mi do przodu (lub do też do tyłu, w zależności od takowych nastroju), ręce latały na wszystkie strony, a dosiad... o tym horrorze zdaje się, że lepiej nie wspominać. 

Nie przeczę, że mistrzowie jeździectwa ustalili złe normy. Dosiad można wpisać w prostokąt (piszę to z bólem, patrząc na swą bynajmniej nieforemną postawę), a ręce i nogi można poprawnie ułożyć na prostych. Pytanie brzmi: po co? 



To nie jest tak, że siądziemy na konia i od zaraz ułożymy nasze ciało w pozycji idealnej. To nie jest tak, że w dwie sekundy będziemy jeździć jak mistrzowie. 

W jeździectwie chodzi o to, żeby podczas każdego treningu przesunąć się o kroczek dalej. Zrobić coś odrobinkę lepiej niż ostatnio. Przesunąć łydkę o milimetr do tyłu, o sekundę dłużej utrzymać zebranie. 

Nie zrobisz wielkiego postępu w jeden trening. Do wszystkiego dojdziesz powoli. Ciesz się więc z każdego postępu i nie denerwuj, jeśli nie jeździsz jak mistrz olimpijski. 

A co w sprawie rzekomej nieruchomości? 

Uczą nas, że mamy być nieruchomi. A my, żeby tego dokonać staramy się coraz bardziej w siodło wcisnąć. Spinamy się, usztywniamy i garbimy. A efektów nie ma. 



Bo w jeździectwie chodzi o to, żeby poddać się ruchowi konia. Maksymalnie rozuluźnić i pozwalać, by ruch zwierzęcia podrzucał nas na wszystkie strony świata. 

Wiem, że może brzmieć to dość niezrozumiale, więc pozwólcie że przytoczę pewnien przykład. 

Swego czasu czytałam poradniki o tym, jak ruszać miednicą podczas galopu. Według autora mieliśmy zataczać biodrami określone kółka, kółeczka i serpentynki (te ostatnie to już przesada, autorska inwencja, hiperbolizm artystyczny i takie tam). Opisy były tak szczegółowe, iż brakowało jedynie określenia promieni i obwodów figur, które nasz biedny dosiad wykonywać miał. 

Końcowo zdecydowałam, że przestanę starać się wykonywać określone, ściśle sprecyzowane ruchy. Rozluźniłam się i usiadłam w siodle. Pozwoliłam, by ruch konia posuwał mnie do przodu i do góry. Nie wyprzedzałam go i właściwie nie robiłam niczego specjalnego - jedynie obciążałam strzemiona (w związku z tym zbyt mocne "wstrząsy" zostały zaabsorbowane). 



W języku angielskim określa się to słowem flexible, które opisuje coś elastycznego, dostosowującego się, delikatnego, gibkiego, podatnego oraz giętkiego. I właśnie tacy my, jeźdźcy, mamy być. 

Malwina

Ps. Dzisiaj mija równe pół roku od założenia bloga! To aż nieprawdopodobne, jak ten czas szybko zleciał :). Chciałabym Wam z tej okazji bardzo podziękować wszystkim, którzy czytają moje, mniej lub bardziej chaotyczne, przemyślenia. Dziękuję!




Copyright © 2014 JAK LEPIEJ JEŹDZIĆ KONNO? , Blogger
Wypasiony Katalog Stron